Organizatorem wyprawy był Klub Morski Horn z Kielc, Zenon Mach i Adam Rogaliński. Wyprawa odbyła się na jachcie s/y Pantai naszego kolegi klubowego.
Etap był powięcony zapoznaniu się z jachtem, jego możliwociami i wytrzymałociš. Na poczštku wiatr S-SW 6-7 B dawał się we znaki małej załodze. Niezła karuzela. Na samym foku osišgano 7- 8 węzłów. Póniej flauta przeplatała się z mgłš. Pierwszy port to Liepaja. Wejcie odbyło się nocš. Załoga miała ogromne szczęcie przy wejciu do portu, gdyż w główkach (wejcie A) leżał zatopiony kuter rybacki. Jacht uratowała czujnoć i znajomoć j. rosyjskiego. Kapitan portu rozmawiał tylko po łotewsku i rosyjsku załodze ze znajomociš łotewskiego nie było najlepiej. - Bylimy już prawie w główkach, gdy nas zawrócono i skierowano do wejcia B.
Miasto piękne, z charakterystycznš polskš XVIII XIX w. zabudowš (dawna Lipawa). Ludzie bardzo mili. W sklepach drożyzna. Ceny 20 -30 % wyższe niż w Polsce. Następny przeskok - do Tallinna. Na poczštku tylko na silniku (znowu flauta), póniej na wejciu do Zatoki Fińskiej niezła zabawa. Temperatura wody spadła do 2 C., powietrza chwilami też była niewiele wyższa. Ze stalowego kadłuba jachtu zrobiła się lodówka. Wachty po 60 minut, bo tyle można było wytrzymać wewnštrz ! Do tego doszedł przeciwny wschodni wiatr 4-5 B (w szkwałach 6-7). - Na podejciu do Tallina otuliła nas mgła i ustšpiła tuż przed wejciem do portu. Już w zaciszu mariny temperatura szybko wzrosła do 28 C ! Dowiedzielimy się, że jestemy jednym z pierwszych zagranicznych jachtów po ustšpieniu lodów (ustšpiły podobno w połowie maja !). Tallin jest godny polecenia każdemu. redniowieczna starówka zadbana i dobrze utrzymana. Dużo sklepów, kawiarni i restauracyjek. Wszędzie mnóstwo finów, którzy zaopatrujš się hurtowo w alkohol. Nie dziwi to, ponieważ Helsinki sš za rogiem, a ceny na alkohol w Finlandii sš chyba z księżyca. W Tallinnie jest duża baza promowa. Co chwila odchodzš i przychodzš promy do i z Helsinek. Dla jachtów najwygodniejszym miejscem postoju jest marina miejska. Jednak nie łatwo do niej trafić po ostatnich przebudowach portu. Trzeba płynšć przez częć promowš. W locji nie naniesiono jeszcze poprawek. Port jachtowy olimpijski - jest prawie 10 km za miastem, zatem, gdy się chce zmienić załogę lub pozałatwiać różne sprawy w centrum lub przyjemnie spędzić czas w przerwie w rejsie, warto stanšć przy nabrzeżu miejskim.
Następny odcinek do miejscowoci Vergi, ostatni estoński port, w którym można zrobić odprawę celno - paszportowš przed opuszczeniem UE. Porcik, a właciwie przystań jest ukryta na terenie Parku Narodowego Vergi, o czym dowiedzieć się można dopiero po zacumowaniu. To miejsce wynagradza wszelkie trudy dotychczasowej żeglugi. Już samo podejcie robi wrażenie. Przepiękny wschód słońca, które wczeniej schowało się na ok. 1 godz. długiej nocy. Był to już przedsmak Białych Nocy. Do tego wspaniały, zalesiony brzeg z plażami upstrzonymi olbrzymimi głazami narzutowymi. Odprawy celnej i paszportowej dokonała pani, która przyjechała na rowerze, po cywilnemu. Zabrała paszporty i wróciła po ok. 30 minutach. Gotowe, można ruszać, ale naprawdę nie chce się, gdy spoglšda się na otaczajšce tereny.
Wyruszylimy ok. 14.00 już bezporednio do Petersburga. Trochę na żaglach, trochę na silniku. Po przekroczeniu granicy morskiej Rosji zgłosilimy Trafikowi Petersburg naszš pozycję i planowanš marszrutę. Uzyskalimy na niš zgodę, a na zapytanie czy mamy jeszcze zgłosić się do Pogranicznej Ochrany usłyszelimy Nie nada, dyżurtie na kanale 74. No to dyżurylimy... Znalelimy malutkie przejcie poniżej wyspy... Na miejscu okazało się, że nie ma żadnej z kilkunastu pław oznaczajšcych dosyć kręte przejcie (!), a wkoło całkiem spora iloć wraków. Alternatywš było wycofać się i popłynšć na tor wodny pod wyspę Gogland. To jednak wišzałoby się ze stratš ponad doby. Na szczęcie mielimy sprawnš sondę, ołówek, mapę, plotter i jako znalelimy poczštek przejcia. Dalej trzeba było płynšć wolno z mapš w ręku, obserwować kolor wody i po niecałych dwóch godzinach bylimy po drugiej stronie. Niezła dawka adrenaliny! Miejscami przejcie miało szerokoć poniżej 0,5 kbl mniej niż 100 metrów. Nasza radoć nie trwała jednak zbyt długo. O godz. 09.20 rosyjska Straż Graniczna dokonała abordażu na jacht. Okazało się, że wywoływali nas wielokrotnie na swoim kanale 10, a mymy dyżurili na 74. Wyjanianie i pisanie różnych protokołów trwało do godz. 15.00. Dowiedzielimy się, że specjalnie zdjęli wszystkie znaki, żeby nikt tamtędy nie pływał. Dowódca pograniczników w stopniu komandora osobicie dopytywał się, jakie to mamy specjalne (w domyle szpiegowskie) przybory nawigacyjne i gdzie chowamy kil, bo przecież tam jest 0,5 m głębokoci i w ostatnich latach nikomu nie udało się przejć. Wysłać by go trzeba na kurs nawigacji do Kielc. Okazało się, że jachty tak jak duże komercyjne statki do Rosji mogš wpływać tylko torem wodnym. Zapomnieli tylko ogłosić to braci żeglarskiej. Locja też o tym nie mówi. Do odprawy celno - paszportowej skierowano nas do fortu Kronsztad na wyspie Kotlin, a nie jak jest napisane w locji Dworzec Morski. Totalny bałagan, na celników czekalimy ponad 12 godzin! Odprawa jachtów była dla nich wyjštkowo egzotyczna. Po przepłynięciu 28 Mm Kanałem Wewnętrznym, zacumowalimy w marinie Kristowski Jacht Klub. Dwa dni zwiedzalimy Petersburg. Wycieczki zorganizowali przyjaciele, którzy pomagali nam w organizacji wyprawy. Nawet jak ktos był w Petersburgu to jednak za każdym razem zachwyca i zadziwia. To faktycznie Paryż Północy. Tylko ładniejszy. Ermitaż, Peterhoff, parki, twierdza Pietropawłowska, Sobór Spasa na Krawi, Newa, zwodzone mosty, Carskie Sioło.... długo by wymieniać. No i Białe Noce. To tylko minimum z tego, co należy zobaczyć. W sobotę 8 czerwca przyjechała załoga II etapu. Szybka wymiana załóg i zakończenie przygody będšcej wstępem do wyprawy syberyjskiej.
Wyprawa na północ Rosji zaczęła się od wpadki gospodarzy. Życzliwi Rosjanie, mimo, że obiecali, nie dostarczyli map rejonu, gdzie mielimy pływać: Valan, Kiżi, wyspy Sołowieckie, Kem. Nasze pomoce nawigacyjne to były zdjęcia z monitora laptopa i szkice zrobione z mapy nie masz mapy to sobie narysuj kto to powiedział?
Także zaopatrzeniowiec nie koniecznie wszystko zabezpieczył. Różnorodnoć produktów kulinarnych nie szokowała zbytnio. Nasze zapasy na 2 tygodnie na 4 osoby: fasolka 4 słoiki, gołšbki 2 słoiki, pulpety 2 słoiki (miało jeszcze z tego zostać na 3 i 4 etap), dużo konserw, ze dwie kiełbasy podsuszane, ok. 6 bochenków chleba (połowa spleniała), kotlety sojowe - nikt się za to nie brał, dużoooo goršcych kubków, które nie znalazły uznania społecznego - raczej do zastosowania na przelot przez Atlantyk, trochę dżemów, kasza itd. Zabezpieczylimy dodatkowo duży i redni baniak paliwa /jakie 40 litrów, poza tym w zbiorniku 110 l/ z zaleceniem dojedziecie na tym do Białomorska!
W niedzielę w nocy otworzyli dla NAS mosty na Newie i przepłynęlimy przy pomocy dwóch pilotów jeden trzewy, drugi % czyli trzewy inaczej. Przed każdym mostem należało uzgodnić z dyspozytorem przejcie. Ruch statków był bardzo duży. Tak samo duży ruch zastalimy na całej trasie, aż do kanału Białomorskiego. Na kanale za widzielimy może ze 3 - 4 statki przez 3 doby.
Codziennie należało zadzwonić do naszego opiekuna TRAFIC i zgłosić gdzie nocujemy, rano także telefon, że wypływamy. Robilimy to bez względu na porę dnia i dzień tygodnia. Jeli nie odebrał to jego strata.
Rzeka Newa, jezioro Ładoga, rzeka wir i jezioro Onega majš dobre oznaczenia szlaku wodnego. Znaki nawigacyjne dobrze utrzymane, owietlone. No i wspaniałe dacze na brzegach Newy
Na tym odcinku oraz na kanale brak jest możliwoci zatankowania pitnej wody, mielimy tylko to, co w baniakach ze sklepu 30 litrów i w zbiornikach 260 litrów. Po paliwo /bo się jednak kończyło/ życzliwy rosjanin zawoził nas własnym samochodem na stacje benzynowš 20 km.
Po wypłynięciu na jezioro Onega zawrócił nas dyspozytor z powodu złej pogody: wiatr 15m/s i fale 2m. Następnego dnia na wyspie Kiżi spotkalimy jednego Polaka, który się dziwił, że tak szybko tu przypłynęlimy. Statkiem wycieczkowym płynšł tydzień. Poprzedniego dnia tych dużych statków nie wypucili z Kiżi z powodu tej samej złej pogody
Pierwsza luza Kanału Bałtycko-Białomorskiego powitała nas napisem informujšcym, że obchodzimy w tym roku 80 rocznicę budowy.
Przed każdš luzš na odpowiednim kanale radia rzecznego (ros. RACA) należało się zgłosić do dyspozytora luzy, on podawał kiedy możemy wpłynšć do luzy i którš burtš luzujemy. Każda luza była podwójna, czyli składała się z 3 par wrót i tak na każdej pokonywalimy różnicę poziomu ok. 10m. w luzie cumuje się do jednego haka który jest zamontowany na pływaku. Pływak znajduje się we wnęce ciany luzy. Na kanale znaki nawigacyjne sš znacznie gorzej utrzymane niż na rzekach i niestety nieowietlone. My płynęlimy non stop przez 1,5 doby. W częci luz były remonty, co prawda luzy były czynne, ale prace remontowe nie ułatwiały przeprawy. Niestety nie ma już słynnej, wykonanej w całoci z drewna luzy. Ten zabytek i konstrukcyjny ewenement nie przetrwał próby czasu i dzi w tym samym miejscu jest typowy, betonowy obiekt hydrotechniczny.
Powrót 700 km pocišgiem z Białomorska do Petersburga pokonalimy w 17 godzin. Dobrze, że mielimy leżšce miejsca i pociel bez zastrzeżeń. Bez problemy na małej stacyjce w Białomorsku wymienili nam internetowe rezerwacje na bilety. Bilety sš na pocišg piękne niczym obligacje Skarbu Państwa. Do dodatkowa pamištka z wyprawy.
Z Petersburga do Białomorska dojechalimy pocišgiem relacji Sankt Petersburg Murmańsk. Niezapomniane przeżycie spędzonych 17 godzin w wagonie plac kart, tzn. wszyscy pasażerowie (ok. 80) w jednym dużym przedziale z kuszetkami. Wczeniej widziałem to tylko na filmach. Dojechałem do Białomorska przed południem i zmieniłem Ryszarda. Po zaokrętowaniu Jurka i Huberta, zrobieniu niezbędnych zakupów prowiantu i paliwa. Popłynęlimy na Morze Białe. Cel Wyspy Sołoweckie. Zimno i sporo mgieł nie specjalnie chciało nas przepucić. Ale mimo braku dokładnych map (nie dowieli nam) bylimy uparci i opłaciło się. Zaskoczeniem były pływy sięgajšce 150 cm. Przy nabrzeżu miejskim oprócz nas cumowały tylko 2 jachty, jeden rosyjski i jeden norweski. To włanie na wyspach Sołoweckich powstał pierwszy obóz koncentracyjny. Obecne władze zwróciły Cerkwi Prawosławnej wszystkie obiekty. Oprócz odbudowy i restauracji cerkwi powstaje tu także muzeum. Zabudowa w stylu Kremla robi duże wrażenie. W czasach powojennych, w gułagu więzieni byli budowniczowie Kanału Białomorskiego.
Osišgnęlimy 61 równoleżnik i moglimy wracać.
Przed nami Kanał Białomorski łšczšcy morze Białe z jeziorem Onega, dalej jezioro Ładoga (największe jezioro w Europie !), rzeki wir i Newa, wyspy Kiżi na Onedze i Vallam na Ładodze. Już sam Kanał Białomorski ze swoimi 19 luzami wynoszšcymi jacht na 103 m n.p.m., a następnie opuszczajšcy o 95 m robi niezwykłe wrażenie. Tam, gdzie nie ma ludzi przyroda jest nieskazitelnie czysta. Rzeki wir i Newa ze swoimi mostami i rwšcymi nurtami niczym rzeki górskie też nie pozwolš o sobie zapomnieć. Momentami płynęlimy z prędkociš przekraczajšcš 10 węzłów nad dnem, ale ledwie 4 względem wody. Trudno sobie wyobrazić pływanie w przeciwnš stronę przy takim nurcie majšc nie zbyt mocny silnik, a przede wszystkim nie majšc wiedzy o rzece i możliwociach wykorzystania nurtów wstecznych, zastoisk usytuowania rozlewisk, przemiałów itp.
Miejsca kultu prawosławnego na wyspach Kiżi i Vallam robiš ogromne wrażenie. Można porównać każde z nich do naszej Częstochowy, tylko... sš parokrotnie większe.
Miejsca kultu prawosławnego na wyspach Kiżi i Vallam robiš ogromne wrażenie. Można porównać każde z nich do naszej Częstochowy, tylko... sš parokrotnie większe. Wyprawa w te tereny to niezwykłe przeżycie, warto tam wrócę. Mimo, że wyprawa taka jest niestety dosyć kosztowna to warto jš zorganizować i odbyć. Dotychczas było tam niewielu cudzoziemców, ledwie kilka polskich jachtów przepłynęło kanał, a w dwie strony przed nami jeszcze nie przepłynšł nikt.
W sobotę Jurek z Hubertem zmustrowali, a ja zabrałem się do przygotowania ostatniego etapu. Uzupełniłem prowiant, paliwo i wodę i w niedzielę o godz.09.00 wypłynšłem do fortu Kronsztad na odprawę. Jak zwykle bałagan z celnikami. Wrota minšłem o 17.20 Sam przelot był o tyle trudny, że miałem w Zatoce Fińskiej wiatry zachodnie (a jakże by inaczej!). Na wysokoci Tallinna wiało ponad dobę 7-8 B. Mylałem już, żeby schować się do portu. Tylko nie byłby to już samotny rejs non stop. A takie zrobiłem założenie. Może nie wielki wyczyn na skalę wiatowš, ale na poczštek to i tak sporo. Jako wytrzymałem i póniej Neptun mi to wynagrodził w miarę słonecznš pogodš oraz wiatrami wiejšcymi w plecy. Ciekawym dowiadczeniem było tygodniowe żeglowanie bez samosteru, zdajšc się tylko na rumpel. Schudłem znacznie, ale szczęliwie 14 lipca 2013r. o godz.16.10 dopłynšłem do Gdańska. Wspaniałe dowiadczenie na żelaznym jachcie. Był moim załogantem, wybaczał błędy, pomagał w żeglowaniu, wietnie spisał się w trudnych warunkach, a częć mieszkalna pozwoliła na doskonały wypoczynek.
Expedition to the Islands Sołoweckie została zakończona, 4 etapy, 9 uczestników, 2 kapitanów, przebyte 2816 mil morskich, pod żaglami 380 godzin, na silniku 325 godzin, postoju 483 godziny, rednia prędkoć 4,0 węzły. Do tego niesamowite wrażenia, poczucie wykonania wietnej żeglarskiej roboty, poczucie realizacji czego nowego i nie powtarzalnego. A co ważne rejs ten pokazał, że niemal nie możliwe da sie zrobić, jeli się tylko chce. Pragnieniem uczestników wyprawy było przepłynięcie niemal niedostępnego dla żeglugi kanału Białomorskiego. W dwie strony nie robił tego jeszcze żaden jacht, przynajmniej nic o tym nie wiemy.
Wsparcie znajomych Rosjan, wsparcie żeglarzy z Petersburga było nieocenione. Także biegła znajomoć języka rosyjskiego umożliwiła nawišzanie bliskich i serdecznych kontaktów na szlaku. A te były niezbędne do realizacji tak trudnego przedsięwzięcia.