Pomysłodawcš i organizatorem tego nieco wariackiego (jak się póniej miało okazać) jesiennego rejsu na klubowym jachcie (
Przygody zaczęły się już na starcie. Zgodnie z ustaleniami, wyruszyć mielimy w sobotę (pištek po południu, z jaki tajemniczych powodów, odpadał) najpóniej ok. godziny piętnastej, ale raczej po trzynastej. Ja miałem być zabrany z Lubina, koledzy z Przemkowa mieli dojechać do Głogowa, gdzie wyznaczono zbiórkę i gdzie mieszka Artur Szwagier Perucki, jeden z uczestników rejsu i jedyny, który nie był mieszkańcem Przemkowa. Około godziny 16°° byłem już zaniepokojony brakiem kontaktu. Niestety moje próby kontaktu z Mietkiem zakończyły się dalszym brakiem kontaktu. A plany mielimy ambitne: wyjazd wczesnym popołudniem z Głogowa, przyjazd do Górek przed wieczorem, wieczorek zapoznawczo - rozpoznawczy, tzn. integracja załogi Mietek nadal nie odzywał się, a nikogo więcej z nowej załogi jeszcze nie znałem. Poziom irytacji rósł z kwadratem upływu czasu, a niechcšcym odgromnikiem napięcia stał się Artur, który zadzwonił, że: włanie wyjeżdża z Głogowa , a przyczynš opónienia jest naprawa busa, którym mielimy dojechać na jacht. So sorry Artur za mojš irytację! Nie doć, że wyżyłem się na Bogu ducha winnym człowieku, to jeszcze, czekajšc na pozostałych, zostałem zaproszony do mieszkania, gdzie małżonka Artura poczęstowała kawš i pysznym ciastem. Artur pozdrów żonę! Gdzie po dziewiętnastej dojechali koledzy z Przemkowa, zapakowalimy się do busa (ledwie, ledwie) i ruszylimy w końcu w drogę. Nasza WIELKA przygoda rozpoczęła się!
Do Górek Zachodnich dojechalimy na czwartš rano; uprzedzony bosman zostawił nam otwarty jacht tak, że nie budzšc go moglimy zapakować się i położyć na krótki wypoczynek. Nie chcielimy tracić czasu; w końcu była to już niedziela, a przecież rejs miał potrwać tylko do soboty. Udało nam się wstać około dziewištej, koledzy pojechali na zakupy do pobliskiego marketu, ja zajšłem się jachtem. Zasadnicze zakupy mielimy zrobić w Helu, tam też miałem w końcu zapytać o oczekiwania załogi.
Mimo popiechu z Górek wyszlimy dopiero około czternastej, by już po trzech i pół godzinie przycumować w Helu. Kierunek i siła wiatru były korzystne, większoć trasy przeszlimy na żaglach. Niebo było zachmurzone a zatoka zafalowana. Na Helu było już czuć koniec sezonu. Niebo robiło się coraz ciemniejsze, wzmagał się wiatr. Postanowiłem sprawdzić prognozę. Niestety moje obawy znalazły potwierdzenie. Raport pogodowy przewidywał na najbliższe dwanacie godzin wiatr z SE 20 do 25 węzłów. Gorzej, że na kolejne dwanacie godzin (na poniedziałek) prognozowano już powyżej 30 węzłów, czyli regularnš siódemkę. Wyemitowano ostrzeżenie przed sztormem na akwen Bałtyku Południowego. Jedynš rozsšdnš decyzjš było pozostanie w porcie do czasu wydmuchania się i poprawy pogody. A tu załoga sformułowała postulat popłynięcia na Litwę, do Kłajpedy. Bagatela, jakie 130 Mm z uwzględnieniem koniecznoci ominięcia szerokim łukiem wód terytorialnych obwodu kalingradzkiego. Według J. Kulińskiego i jego locyjki Porty Łotwy i Litwy , przy założeniu żeglugi małym jachtem (kazus Ambasadora) i możliwoci utrzymania na całej trasie redniej prędkoci, chociaż czterech węzłów, niezbędny czas wynosił w granicach trzydziestu godzin. Szybko liczšc wyszło mi, że najwczeniej możemy dotrzeć do Kłajpedy w rodę i to raczej po południu. Uwzględniajšc dzień postoju (zwiedzanie miasta) i kolejne minimum trzydzieci godzin na powrót, zakończenie rejsu w sobotę stawało się problematyczne! No dobrze, w zapasie mielimy jeszcze niedzielę, ale wtedy czekała nas nocna podróż na Dolny lšsk, brak snu i wypoczynku, a niektórzy jeszcze musieli zameldować się od rana w pracy. To wszystko przy optymistycznym założeniu, że przez całš pozostałš częć tygodnia pogoda będzie nam sprzyjać i to zarówno, co do kierunku, jak i siły wiatru. A przecież była już połowa wrzenia, był poniedziałek - 14 wrzenia i wiała siódemka. Niestety moje próby perswazji, mimo, że odbyły się w miłej atmosferze pubu Kapitan Morgan, przy kufelku (w podtekcie była nieskrywana sugestia, że w kolejnych portach Zatoki Gdańskiej możemy kończyć podobnie każdy dzień spędzony na wodzie) nie powiodły się. Mietek, a zanim pozostali członkowie załogi (nie przedstawiłem jeszcze Irka Wędkarza Lacha) odpowiadali Kłajpeda na każdy mój argument, że: wrzesień Kłajpeda; że krótki dzień i długa noc, żegluga będzie męczšca i nieprzyjemna Kłajpeda; że może zepsuć się pogoda i ugrzęniemy gdzie na dłużej Kłajpeda; że wody terytorialne Rosji i wszystkiego można się spodziewać Kłajpeda! W tej sytuacji nie pozostało mi nic innego, jak zaakceptować plan rejsu, w końcu to oni byli sponsorami całej tej zabawy: nasz klient, nasz per pan - jak mawiał klasyk. W tym momencie po raz pierwszy w tym rejsie wykazałem się brakiem asertywnoci. Koledzy ucieszyli się i odetchnęli, ja podskórnie czułem, że to zły pomysł. W poniedziałek uzupełnilimy zapasy, dotankowalimy wodę. Pozostałš częć dnia powięcilimy na zwiedzanie Helu. Bylimy w Fokarium oraz na końcu mierzei Helskiej (tam, gdzie według jednych kończy się Polska; inni uważajš, że się zaczyna), zwiedzilimy niedostępne do niedawna bunkry wojenne. Kolejny wieczór spędzilimy w Kapitanie Morganie na słuchaniu szant live. W morze wyszlimy we wtorek po dziesištej rano. Byłem zły na siebie, ale odwrotu nie było! Dobrze, że chociaż wiało z dobrego kierunku (najpierw SW, póniej S); tymczasem nie groziło, że przycinie nas do granicy wód terytorialnych kaliningradzkiej obłasti . Gorzej, że szybko zaczęła spadać siła wiatru, tym samym prędkoć żeglugi. Zapowiadało się, że spędzimy na wodzie dużo więcej czasu od planowanych trzydziestu godzin. Gdy prędkoć spadła nam do 2 2,5 węzła, nie było wyjcia i trzeba było podeprzeć się katarynš. I tak praktycznie przez większoć owych trzydziestu godzin, których potrzebowalimy na doczołganie się do Kłajpedy. Cóż, przez całš trasę tam nie wiało mocniej niż 2°B. Jeszcze tylko emocje na wejciu ze zgłoszeniem przez radio na lepo (ci, którzy w tym roku żeglowali na Ambasadorze wiedzš, o co chodzi) naszej obecnoci na wodach terytorialnych Litwy do Coastguard i Harbour Traffic Control i moglimy zacumować w Old Castle Harbour (postój 15 euro za dobę, w tym woda i energia elektryczna). Było po szesnastej. Przypomnę, że tuż po osiemnastej zapadał zmierzch. Z wyliczeń wynikało, że właciwie z samego rana powinnimy zrobić go back i jak najszybciej rozpoczšć powrót. A gdzie zwiedzanie, zakup pamištek, zdjęcia (kto nam uwierzy, że dotarlimy na Litwę)? W dodatku bylimy zmęczeni po półtorej doby w morzu. I jeszcze ta prognoza pogody (nowa). Korzystajšc z komputera w bosmance portu, po konsultacjach z Mirkiem Skoczkiem, który nas wspierał z brzegu, okazało się, że przesuwa się kolejny front wyżowy. Padło ostrzeżenie przed silnym wiatrem na Bałtyk Południowy i Południowo-Wschodni: szeć do siedmiu w skali Beauforta, w trakcie spodziewanych burz nawet do omiu, z kierunku SW (kierunek naszego powrotu) na najbliższe i kolejne dwanacie godzin. Najgorzej miało wiać w nocy z czwartku na pištek. Czy zdšżymy wychodzšc od razu, czy lepiej przeczekać, ale jak długo? Czy wydmucha się do pištku i mamy szansę być na Helu w sobotę wieczorem, czy też nie? Czarny scenariusz zdawał się realizować. Co robić? Na pokładzie zapasy przysmaków własnej roboty (myliwi), też do picia! Kłajpeda by night - czekała na nasz podbój! Z drugiej strony cień szansy, że zdšżymy wrócić przed sztormem na polskie wybrzeże i być może unikniemy zamurowania na wiele dni w obcym porcie. Zdarzało się już, że wrzeniowe sztormy trwały i tydzień. Podejmuję decyzję zostajemy do pištku, do rana. Załoga wyraża zadowolenie, już nie musimy się spieszyć, będzie czas na zwiedzanie, zdjęcia i zakupy. Należy im się! W końcu stanęli na wysokoci zadania i dzielnie żeglowali po morzu. Okazało się, że był to już kolejny rejs chłopaków na Ambasadorze. Mieli okazję żeglować, m. in. ze p. kapitanem Michałem Krawcowem, z którym przeszli dobrš szkołę. Każdy, kto znał Michała wie, że dla niego nie było złej pogody, gdy inni chowali się do portu, on z niego wypływał. Jednym słowem, moje obawy, co do załogi okazały się niezasadne. Tymczasem siadamy do kolacji, póniej krótki spacer i w koje.
W czwartek obudziło nas słońce i temperatura w okolicach 30°C. Przebrani w krótkie spodnie i T-shirt-y ruszamy w miasto. Kłajpeda (największy i jedyny port morski Litwy) okazuje się nowoczesnym i zadbanym, pełnym zabytków, rzeb i fontann miastem. Ludzie umiechnięci, dobrze ubrani i życzliwi. Można się dogadać po angielsku i rosyjsku, niektórzy próbujš rozmawiać po polsku, jak nasz bosman gospodarz mariny. Irek przegania całš załogę w poprzek miasta; szuka sklepu, gdzie będzie mógł kupić zestaw z klocków Lego na prezent dla synka. Póniej okaże się, że w drugš stronę podobny sklep był pięćset metrów od nas i nie trzeba było robić dziesięciu kilometrów po Kłajpedzie. Ale dzięki temu dosyć dobrze poznalimy miasto.
W czwartek potwierdza się prognoza. Odkręciło się na SW i zaczyna mocno wiać. A Ambasador nie lubi halsówki pod wiatr i falę na zarefowanych żaglach. Kšt martwy ronie w takich warunkach znacznie. Wczorajsze ostrzeżenie przed silnym wiatrem zostaje zastšpione ostrzeżeniem przed sztormem (9°B) w pištek. Decyzja może być jedna stoimy kolejny dzień. Przeprawiamy się promem na drugš stronę kanału portowego, na mierzeję Kurońskš. Kupujemy bilety do delfinarium (7 euro), gdzie jestemy uczestnikami wspaniałego pokazu. Litwa liczy ok. 3,6 miliona obywateli i ma takš atrakcję, Polska jest ludniejsza i nie ma delfinarium szkoda. Po pokazie odbywamy długi spacer wzdłuż plaży. Załoga może wreszcie na własne oczy zobaczyć, jak mocno wieje i jaka wypiętrzyła się fala. W porównaniu z otwartym terenem mierzei, w marinie jachtowej zlokalizowanej w dobrze osłoniętej, głębokiej fosie panuje cisza. Mam nadzieje, że dotarło do kolegów, że słusznie zadecydowałem o pozostaniu w porcie i przełożeniu powrotu na kolejny dzień. A ronie już zniecierpliwienie. Z jednej strony presja koniecznoci powrotu do pracy, z drugiej monotonia przedłużajšcego się postoju w jednym porcie. Kończš się również zapasy, ale to najmniejszy problem. W pobliskim sklepie uzupełniam je (8,5 euro; -), przy okazji załoga kupuje brakujšcš banderkę litewskš, którš wywieszamy pod prawym salingiem. Miło spędzamy kolejny wieczór, zwłaszcza, że trwajš koszykarskie mistrzostwa wiata, a team Litwy radzi sobie nadspodziewanie dobrze i tubylcy sš wyjštkowo dobrze do nas nastawieni. Plan jest taki, by wyjć w sobotę po południu i skorzystać z zapowiadanej odkrętki słabnšcego wiatru. Niestety po raz drugi wykazałem się brakiem asertywnoci. Zniecierpliwiona załoga wymusza poranne oddanie cum. Jak zła była to decyzja przekonalimy się już w główkach portu, gdzie przywitała nas dwumetrowa, martwa fala. Ambasadorem rzucało mocno. Dobrze, że moglimy ić prosto pod falę, wiała już tylko pištka, ale nasz silnik i tak ledwie dawał radę. Przejcie dwóch mil do boi podejciowej zajęło nam godzinę. Dopiero tam moglimy postawić zarefowane żagle i odłożyć się na lewy hals w kierunku Gotlandii. Niedowiarkowie w załodze mogli przekonać się, że mówiłem prawdę o właciwociach nautycznych jachtu i kšcie martwym. Zmiana halsu nie wchodziła w grę. W najlepszym razie wyszlibymy na półwysep Taran. Nie pozostało nam nic innego jak odejć jak najdalej od brzegu kursem 300 - 320°, poczekać na zapowiadanš zmianę kierunku wiatru na bardziej zachodni. Bardzo szybko zmęczyła nas wysoka fala będšca pozostałociš niedawnego sztormu. Gdy po całej dobie żeglugi okazało się, że jestemy niecałe 20 Mm od Kłajpedy, zmęczeni falš - załoga przekonała się (mam nadzieję), że warto czasem poczekać dłużej, by żeglować szybciej i krócej oraz przyjemniej. Wyszło na moje. Miałem satysfakcję, że wieloletnie dowiadczenie żeglarskie znalazło kolejne potwierdzenie.
Powrót na Hel zajšł nam czterdzieci cztery godziny, w porcie zacumowalimy pół godziny po drugiej w nocy, już w poniedziałek. Przerwa w drodze do Górek Zachodnich, gdzie mielimy zostawić jacht, podyktowana była zmęczeniem, awariš UKF-ki i chęciš uniknięcia nocnego szlajania się po Zatoce Gdańskiej. Po trzech godzinach, gdy zaczęło witać, ruszylimy w dalszš drogę. Po kolejnych czterech zacumowalimy przy pomocie AKM w Górkach. Jeszcze tylko sprzštanie, uzupełnienie paliwa i wymustrowanie załogi. Nasz rej s zakończył się. Przepłynęlimy 274 Mm w czasie 82 godzin (przypomnę tydzień to 168 godzin) zupełne wariactwo, zwłaszcza o tej porze roku. Niemniej odczuwałem z całš załogš ogromnš satysfakcję z udanego rejsu. Byłem wdzięczny, że trochę na zasadzie przymuszenia popłynšłem do Kłajpedy. Zwłaszcza teraz, gdy wszystko skończyło się dobrze, a opónienie nie było zbyt duże. Satysfakcja była tym większa, że jak uwiadomił nas Jarek Szczepanowski, był to debiut Ambasadora na tych wodach i pierwsze w historii zawinięcie do Kłajpedy.
Robert Grodecki Š
PS. Konkluzja musi być! Kto może zapytać, czemu tak dużo i tak szczegółowo opisałem kwestie organizacyjne zwišzane z odbytym rejsem. Wydaje mi się, że warto podzielić się nowym, również dla mnie, dowiadczeniem z odbytego rejsu w tej częci M. Bałtyckiego. Przez lata Ambasador żeglował głównie po Bałtyku Zachodnim, ze winoujcia, na Bornholm, Rugię, do Kopenhagi, w Bełty itp. Zupełnie inne ukształtowanie wybrzeży, inne odległoci, inna wreszcie możliwoć schronienia się przed złš pogodš. Również i ja miałem wiele okazji pływania na tych wodach, np. na Bornholm. Ze winoujcia na wyspę wystarczyło 12 do 15 godzin. Gdy wiało z zachodu, rozsšdnym wyborem było wybrzeże wschodnie z Nexo, Svaneke, Tejn czy Allinge. Gdy rozdmuchiwało się od wschodu można było pożeglować do Ronne, Hasle, czy pod zamek Hammershus. W cišgu tygodnia złej pogody zawsze można było trafić w okienko pogodowe i po kolejnych 15 godzinach zameldować się w winoujciu lub Kołobrzegu, ew. w Sassnitz. Odbywałem takie rejsy we wrzeniu, a zdarzyło się, że i w padzierniku; oznaczało to w najgorszej sytuacji jednš noc w morzu. Bez względu na prognozowany kierunek wiatru, zawsze można było gdzie popłynšć (i wrócić) w tygodniowym rejsie.
Teraz wiem, że na Bałtyku wschodnim sprawy majš się zupełnie inaczej i warto poniższe uwagi wzišć na poważnie. Po pierwsze, jeli planujemy rejs z portów Zatoki Gdańskiej do portów Litwy, Łotwy (nie wspominajšc o Estonii) lub na Gotlandię to raczej dwa tygodnie, a nie tydzień. Po drugie, lepiej w czerwcu, lipcu (dłuższy dzień, lepsza pogoda mniej sztormów) lub sierpniu. Po trzecie, zapowied złej pogody lepiej przeczekać w porcie. Przy sztormie z zachodu do północy nie ma gdzie się schować (dopiero za mierzejš helskš ale czasem można tam nie zdšżyć). Bałtijsk zgodnie z tym, co można wyczytać w locji, nie może być traktowany, jako port schronienia, Rosjanie tego sobie nie życzš. Cały ten obszar to jedna wielka militarna zona. A po poparciu Ukrainy w jej staraniach unijnych, jestemy pierwsi na celowniku Moskwy. Do Visby jest z Helu ok. 160 Mm, do Kłajpedy 130, do Lipawy jakie 170 Mm. Trzeba liczyć nawet dwie doby nieprzerwanej żeglugi, co może być mało przyjemne w złej pogodzie, w drugiej połowie wrzenia. Po czwarte, trzeba się liczyć z płynięciem głównie po ciemku (dzień coraz krótszy). I po pište, trzymajcie się z daleka od wód terytorialnych Rosji. Ja założyłem dodatkowe 5 mil ponad granicę 12 mil od brzegów obwodu kalingradzkiego. A i tak w nocy obserwowalimy żenujšce manewry okrętów rosyjskiej marynarki wojennej, które dokładnie obstawiły swojš granicę, od wód polskich po litewskie i w mojej ocenie wypływały zdecydowanie poza linię morza terytorialnego. A w nocy jeden z nich, z wygaszonymi wiatłami pozycyjnymi kilkakrotnie nas okršżył, widać było wyranie jego cień na linii nocnego nieba i wody.
Reasumujšc, jeli wybieracie się w rejs dookoła wiata, to planujcie minimum dwa tygodnie. W moim odczuciu tygodniowy rej s po tym akwenie jest ryzykowny, zwłaszcza jesieniš. Pozostaje wtedy rejs po zatoce, ew. skok do Władysławowa.
Zdjęcia z wyprawy można zobaczyć w naszej galerii Wrzeniowy rejs Ambasadorem do Kłajpedy